top of page
Szukaj

Czy diagnoza neuroatypowości jest ważna dla terapeuty? I czy Ty, pacjencie, masz motywację do zmiany?

Dziś chciałam poruszyć ważny temat - motywacji do zmiany, motywacji do terapii i podejścia niektórych terapeutów do pacjentów neuroatypowych.



Często spotykam się z takimi historiami pacjentów, gdzie terapeuta, pomimo tego, że widział cechy neuroatypowości, diagnozę odradził z obawy, że pacjent ją dostanie i "przestanie pracować nad sobą". Jakże to omnipotentne! Każdy, dosłownie każdy nurt zakłada, że to pacjent jest "ekspertem od siebie" i że to on wie, czego mu trzeba, to on nadaje tempo, ton, charakter i kierunek pracy terapeutycznej, a nam jako terapeutom NIE WOLNO ingerować w to, czego on chce. Możemy jedynie sprawdzać, czy to, czego on chce jest naprawdę jego pragnieniem, czy wymaganiami środowiska, z którymi on w głębi się nie zgadza - a chce być jedynie akceptowany. Czyli taki cel terapeutyczny: "zrób ze mnie neurotypowego" nie pójdzie mimo tego, że może się wydawać, że naprawdę jest to pragnienie pacjenta. Ale tego się nie da, więc wypada zbadać, co jest trudnego w byciu neuroatypowym i z tym "trudnym" pracować, bo układu nerwowego nie zmienimy, a za dużo jest badań z negatywnymi wynikami na temat obciążenia maskowaniem, czyli właśnie takich terapii prowadzących do zmiany prezentacji osoby neuroatypowej w kontakcie społecznym. Anyway, wracając do terapeutów odradzających diagnozowanie - pacjent przestanie pracować nad czym? Nad udawaniem neurotypowego? A nawet jeśli będzie chciał "usprawiedliwiać" swoje nieadaptacyjne zachowania i mechanizmy nie wynikające z neuroatypowości, to ma do tego prawo i SAM, ON JEDEN poniesie koszty tych "usprawiedliwień". Choć szczerze - ja na swojej drodze nie spotkałam takich pacjentów, nawet dzieci, o których powszechnie krąży plotka, że tak właśnie mogą się usprawiedliwiać i wchodzić w głębszą opozycję. Nie zaobserwowałam tego, jeśli środowisko było wspierające... Diagnoza to nie wymówka moi drodzy. Diagnoza neuroatypowości może być głębokim przełomem, często dopiero pierwszym, adekwatnym wglądem, zdejmującym z pacjenta poczucie winy, wstydu, uwalniającym od fałszywych, niewspierających przekonań na swój temat, początkiem prawdziwego, głębokiego przetwarzania tego, co go w życiu spotkało. Początkiem zrozumienia, pierwszym uczuciem ulgi i uwolnienia. W tym jest taki ogrom zasobów, że czasem w głowie się nie mieści. A zasoby potrzebne są do pracy terapeutycznej - szczególnie z traumą a sami już wiecie, że większość osób neuroatypowych nosi w sobie objawy potraumatyczne. Więc terapeuci, dajcie se proszę siana z takimi komentarzami o usprawiedliwianiu czy zasłanianiu się etykietą. Tak, w pewnych kwestiach jako pacjenci MAMY PRAWO zasłonić się etykietą, a Wy nie jesteście odpowiedzialni za postępowanie pacjentów ani motywację do zmiany!



I tu płynnie przechodzimy do innego wątku, kieruję go do pacjentów. W naszej pracy (a w zasadzie to obserwuję to często na grupkach, gdzie poszukiwany jest terapeuta-cud) spotykamy się czasem z podejściem, jakoby odpowiedzialność za proces leżała na terapeucie. A terapia to nie cud, tylko praca oparta na naukowych dowodach skuteczności. Zwykle ciężka. Nie wystarczy przyjść raz w tygodniu i posiedzieć z terapeutą. Terapia działa poprzez relację, proces i aktywny udział obu stron. W metaanalizach na temat skuteczności terapii widać, że aż 30-40% efektów leczenia zależy od zasobów i motywacji pacjentów, 30% od relacji z terapeutą (dwustronnej), a tylko 15% od technik terapeutycznych. Terapeuta to towarzysz, oferujący różne techniki pracy, świadek procesu, przewodnik, ale nie omnipotentna figura (jak wyżej przy wątku diagnoz), która weźmie całkowitą odpowiedzialność za proces. Macie prawo oczekiwać od nas empatii, kompetencji w obrębie metod EBM (evidence based medicine), wsparcia, ale odpowiedzialność jest wspólna, Wasz wpływ na proces jest gigantyczny! Wasza motywacja to taki w zasadzie fundament terapii, a nie dodatek, bo przecież finalnie to Wy zmieniacie swoje życie, to Wy nim żyjecie, to Wy jesteście najbliżej realnego wpływu na swoje zmiany. I żeby nie było, motywacja nie musi oznaczać gotowości na wszystko. Jeśli terapeuta proponuje coś, czego nie jesteście w stanie zaakceptować - to macie wybór, nie musicie tego robić. Możecie zrobić mikro-ruch, nie musicie być od razu Kamikadze. Zmiana jednak przychodzi wyłącznie przy Waszym zaangażowaniu, dlatego najtrudniej jest podjąć wyzwanie, gdy to ktoś nas do terapii przymusza... np. partner albo rodzic...



No i tu o rodzicach, to zdarza nam się bardzo często - że rodzic "oddaje dziecko do naprawy" jak samochód w warsztacie. Terapia dziecka to proces współtworzony w całym systemie rodzinnym, wraz z terapeutą. Bez rodziców jesteśmy w stanie dzieci tylko "holować", a interwencje są powierzchowne i pokazują to badania - współpracujący rodzic to nawet dwukrotnie większa skuteczność i większa trwałość efektów - zaangażowanie opiekunów to jeden z najsilniejszych predyktorów sukcesu. Nie chodzi o obarczanie Was winą, rodzice, tylko o zauważenie Waszego, gigantycznego wpływu na proces terapeutyczny. Nie jesteście tłem dla terapii swoich dzieci, jesteście jej wpółuczestnikami. Musicie być obecni, gotowi do refleksji i do zmian. Nie naprawimy Wam dzieci. A już na pewno nie zrobimy z nich neurotypowych w Neuroverse .



Daję Wam tu zdjęcie białej nocy w moim ukochanym miejscu na Mazurach, bo jest to zjawisko tak piękne jak proces zmiany , której Wam życzę, jeśli jej potrzebujecie, a my chętnie będziemy towarzyszyć, "utrzymując" Was w "oknie tolerancji" tak, żebyście byli wyregulowani i przede wszystkim, żebyście ze swoim cierpieniem nie byli sami...



Trzymajcie się.

ree

 
 
 

Komentarze


bottom of page