top of page
Szukaj

Czy specjalista zdrowia psychicznego to osoba psychicznie zdrowa?

Dziś wsadzę być może kij w mrowisko ale chcę tym razem opowiedzieć się po stronie profesjonalistów działających w obszarze zdrowia psychicznego - psychologów, terapeutów, lekarzy, pielęgniarek - nieco w odpowiedzi na felieton, czy jak to nazwać, Tomasza W. (link w komentarzu) na temat wyroku skazującego pacjentkę z borderline za dopuszczenie się czynów karalnych wobec swoich terapeutów. Narracja artykułu i ta, na którą trafiam w necie głosi, że niesprawiedliwym był ten wyrok, ponieważ pacjentka nie była w pełni poczytalna (tak ja rozumiem tę narrację) lub psychoterapeuci dali ciała w procesie psychoterapii, przekroczyli pewne granice relacji terapeutycznej (wierzę, że to akurat prawda, bo nasłuchałam się takich historii i sama błąd w relacji zrobiłam). Założenie w przytoczonym przeze mnie tekście jest takie, że to właśnie terapeuci przyczynili się do zaostrzenia stanu pacjentki poprzez niewłaściwe prowadzenie procesu terapii, i że nie powinni byli się jej przestraszyć, bo po pierwsze mają kliniczną wiedzę na temat tego, że osoby z borderline tylko straszą i dramatyzują, a nie mają przemocowych zamiarów (WTF, skąd te dane?), a po drugie powinni być ostoją zdrowia psychicznego, chyba bez strachu o swoje zdrowie i życie, a także ze względu na ich silne zdrowie psychiczne powinni byli nie dać się wciągnąć w "grę" pacjentki poprzez właśnie strach o jej i swoje zdrowie.



No to zaczynamy (będzie długo i z liczbami).



Już za czasów Junga (nie demonizujemy go tutaj u mnie) zasugerowano zjawisko "zranionego uzdrowiciela", które sprowadza się do tego, że wielu psychologów, badaczy tego obszaru i psychoterapeutów doświadczyło traumatyzacji lub problemów psychicznych i właśnie to wpłynęło na wybór tego zawodu. W dużych badaniach prowadzonych w USA i Kanadzie wykazano, że 82% doktorantów i wykładowców psychologii klinicznej, osób związanych z poradnictwem i psychologią dziecięcą/szkolną zadeklarowało zetknięcie się z własnymi trudnościami psychicznymi. Inne badanie wykazało, że prawie 74% psychoterapeutów zaraportowało doświadczenie psychicznego cierpienia, które to doświadczenie zainspirowało ich do podjęcia edukacji dążącej do uzyskania tego zawodu.



Dodatkowo, praca w tym zawodzie naraża na silne obciążenie emocjonalne, w tym traumatyzację wtórną (secondary trauma) oraz obciążenie psychiczne, wynikające z pracy z osobami doświadczającymi tragedii. W badaniu z 2022r 45% psychoterapeutów zgłaszało objawy bezsenności, które wiązały się z dużym obciążeniem zawodowym. W innym badaniu wykazano, że ok 40% psychiatrów uczestniczących w nim zgłaszało kliniczne objawy depresji. Cała grupa zawodowa zajmująca się zdrowiem psychicznym jest narażona na wtórne zaburzenia objawiające się lękiem lub somatami związanymi z trudnościami psychicznymi.



Już w 1994r z jednego z przeglądów wiedzieliśmy, że ok 30% psychologów ma myśli samobójcze, a 4% z nich dokonało "próby S". W 2002r dowiedzieliśmy się, że 62% psychologów biorących udział w badaniu (a było ich 1000) zgłaszało objawy depresji, 42% z nich miało "myśli S" lub angażowało się w "próby". W 2009r 18% psychologów przyznało się do "myśli S" pojawiających się pod wpływem stresorów zawodowych lub osobistych. Między 2003 a 2018r odnotowano 159 skutecznych samobójstw wśród doktorów psychologii w USA. W jednym z badań psychologowie zajmowali 4 miejsce wśród zawodów medycznych pod względem częstości samobójstw w tym kraju.



Nie jesteśmy okazami zdrowia psychicznego. Myślę, że wręcz odwrotnie - gdybyśmy nimi byli, to nie wybralibyśmy tego zawodu. Nie dlatego, że tylko "zaburzeni" go wybierają ale dlatego, że moim zdaniem takie osoby, z przejściami, są w stanie łatwiej zaoferować najważniejszą "technikę" leczącą w terapii - relację. Szczerą, prawdziwą, empatyczną, akceptującą i z pozycji "wiem", a nie "rozumiem co mówisz".



Spotykam się z narracją, że ustawa o zawodzie psychoterapeuty ma to zmienić. Przyjrzyjmy się więc, co ona póki co oferuje:



1. Będzie to zawód zaufania publicznego. Super, bardzo się cieszę z prestiżu i poprawia mi to humor, formalizacja zawodu może podnieść morale w tej grupie i poczucie profesjonalnego wsparcia;


2. Będzie kodeks dyscyplinarny i etyczny, obowiązujący oficjalnie i pod karą odebrania prawa do wykonywania zawodu. Teraz będzie można się bać o każdy oddech i słowo przeciwko słowu, bo przecież sesji nikt nie rejestruje (nie jest to etyczne). Niemniej jednak słyszałam ostatnio takie nagranie zrobione przez pacjentkę, że aż mnie przetrzepało i taką terapeutkę wystrzeliłabym w kosmos więc to super, że pacjenci będą mieli jakiś ratunek wobec takich, przemocowych "uzdrowicieli" i ja się nie będę musiała pultać o bycie w grupie zawodowej z kimś takim. Myślę, że kontrola jakości może też wpływać pozytywnie na samopoczucie i bezpieczeństwo zawodowe;


3. Będą jasne wymagania dotyczące wykształcenia, długości i jakości szkoleń praz czteroletniej ścieżki kształcenia z egzaminami certyfikującymi - to już mamy, fajnie, że będzie oficjalnie i myślę, że zmniejszy to poziom frustracji w rozmowach pomiędzy psychologami a psychoterapeutami;


4. Będzie obowiązek superwizji i instytucjonalny nadzór merytoryczny i to będzie game changer wg mnie, dlatego że superwizja to nie tylko możliwość bycia opierdzielonym przez "wyższego rangą" kolegę, ale też szansa na "zwentylowanie", jest to też realne wsparcie w pracy zawodowej, ułatwienie pracy, podrzucanie pomysłów i namiarów na zajebiste szkolenia. Uważam, że superwizja to bardzo silny element odciążający i mocny zasób w zbiorze tych sprzyjających uniknięciu wtórnej traumatyzacji (niestety nie jedyny, bo tu wchodzą też zasoby osobiste, takie jak zdrowie fizyczne, szczęście rodzinne, ilość i jakość spędzania wolnego czasu, przyjaciele, psychoterapia własna, no ale zawsze coś);


5. Do zawodu będą dopuszczeni być może niepsycholodzy i nielekarze, a to już słabo. Wg mnie nie da się w 4 lata streścić poważnego przygotowania klinicznego, psychopatologii ORAZ nauczyć psychoterapii. To jest wg mnie mocny fakap, jeśli to przejdzie - zarówno dla dobrobytu samych psychoterapetów (wszak dobre przygotowanie kliniczne to baza do poczucia kompetencji), jak i pacjentów.



Czy to nas uleczy z traum, które przyprowadziły nas do tego zawodu? NIE SONDZE (celowo z błędem jak coś).



Będziemy być może mieli większe poczucie wsparcia, profesjonalizmu, może lepiej będziemy sobie radzić w kontaktach interdyscyplinarnych, ale zdrowia nam to nie zapewni i nie wróci. Ja bym dodała tu punkt o obowiązkowej psychoterapii własnej .



A teraz drugi wątek, nadmieniany przez autora artykułu czyli to, czy pacjentka powinna być skazana za nękanie, czy nie. Tutaj też chcę naświetlić fakt, że cała grupa zawodowa jest narażona na przemoc ze strony pacjentów, niedawno było o tym głośno z powodu morderstwa lekarza i próby zabójstwa terapeuty (dwie, różne sprawy) i ogromnie doceniam to, że ta sprawa skazania pacjentki to dowód, że nie jesteśmy aż tak bezsilni, jak nam się może wydawać (choć mam współczucie też dla pacjentki).



Z badań wynika, że 81% psychoterapeutów i psychologów doświadczyło przynajmniej jednego incydentu agresji ze strony pacjenta (werbalnej, fizycznej lub innej formy nękania). W grupie doradców ds. uzależnień 51% osób była zaatakowana werbalnie, 20% fizycznie. Przegląd literatury pokazuje, że nawet ok 30% profesjonalistów zdrowia psychicznego boi się o swoje życie i zdrowie w związku z incydentami stalkingowymi lub groźbami. Jestem jedną z tych osób i osobiście nie znam bliżej nikogo w tym zawodzie, kto się nie boi. Nękanie i przemoc wobec terapeutów to zjawisko powszechne, a prawo w Polce oferuje nam znikome wsparcie, jednak to wsparcie jest.



Na czym ono polega?


1. Jeśli jesteśmy zatrudnieni w placówkach medycznych, to jesteśmy objęci ochroną z urzędu jako funkcjonariusze publiczni, przestępstwa wobec nas są karane (podobno) surowiej, a ściganie odbywa się z urzędu. Działania śledcze z założenia (podobno) powinny być wtedy szybsze a kary surowsze, aby potencjalnie "odstraszyć" napastników;


2. Możemy składać zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, możemy żądać ochrony w postaci zakazu zbliżania się (nawet do miejsca pracy) i kontaktowania, możemy też wnieść do sądu sprawę z powództwa cywilnego o odszkodowanie.



Sami terapeuci, w ramach kodeksów etycznych, mogą ustalać granice terapeutyczne - mogą np. odmówić dalszej pracy z pacjentem, który staje się agresywny, w ich ocenie niebezpieczny, mogą tez zmieniać te granice terapeutyczne w trakcie trwania terapii.



Z powyższego skorzystali wymienieni w artykule terapeuci. Było to ich prawo. Z szacunkiem do cierpienia pacjentki z powodu ich potencjalnych błędów - tu ich nie bronię, nie bronię jej też cierpienia, uczucia odrzucenia i zawodu oraz bezsilności, ponieważ nie miała gdzie tego zgłosić w taki sposób, aby kara była adekwatna do czynu. Ale nie miała ona prawa robić tego, co robiła, a między innymi wtargnęła do gabinetu, co autor tekstu wskazuje jako jej prawo, bo było to miejsce świadczenia usług. Nie! Nie wolno jej było tego robić! Gabinet to lokal o ograniczonym i kontrolowanym dostępie! Czasowe ograniczenie dostępu (bo np. trwa sesja terapeutyczna innego pacjenta), zamknięcia gabinetu, odwołania spotkania oznacza, że osoba postronna NIE MA PRAWA tam wejść. Wejście bez umówienia się, bez uprzedzenia i BEZ WOLI TERAPEUTY może zostać uznane za bezprawne wtargnięcie, a nie jest to JEDYNA możliwa forma zgłoszenia reklamacji co do procesu terapeutycznego - a na to prawo w wypadku wtargnięcia powołuje się autor. Jeśli terapeuta się na to nie zgodził lub jeśli osoba nie wychodzi z gabinetu na jego prośbę, to wypełnia to znamiona czynu zabronionego z art. 193 kk. Terapeuta wtedy MA PRAWO wezwać policję, może też to być uznane za nękanie/stalking, jeśli takie wejście się powtarza lub jest częścią szerszego działania (np. pisania SMSów czy maili z pogróżkami).



I jeszcze jedno, co porusza autor. Jego zdaniem osoba z borderline nie powinna być sądzona tak, jak osoba bez tego zaburzenia, ale nie jest to prawda. Autor powołuje się na to, że w borderline wpisana jest impulsywność i ogólnie zaburzenia kontroli emocji - jak najbardziej, jest tak, ale też z całym szacunkiem do wiedzy autora, gdyby popracował z osobami z BPD to wiedziałby, że prezentacji tych objawów jest tyle, ile osób z BPD a jego opis jest zwyczajnie krzywdzący. Znam mnóstwo osób z BPD, które są naprawdę zajebistymi osobami, świetnie ogarniającymi rzeczywistość, nie bez powodu w ICD-11 mamy "stopień ciężkości" do określenia w diagnozowaniu, żeby właśnie nie być niesprawiedliwymi wobec osób z zaburzeniami osobowości. Znam też mnóstwo osób bez borderline, które zgłaszają, że radzą sobie źle. NIE GENERALIZUJMY! Nie zmienia to niczego w kwestii dopuszczenia się czynu zabronionego, takiego jak wtargnięcie czy stalking. Jeśli pacjentka była zdolna do oceny, że czyn jest zły, nielegalny lub krzywdzący, to była sądzona. Borderline to zaburzenie struktury osobowości, a nie choroba psychiczna. Zwykle te osoby mają kontakt z rzeczywistością, rozumieją konsekwencje swoich zachowań i są świadome granic społecznych i prawnych - tym prawdopodobnie kierował się sąd w tej sprawie. W znaczeniu prawa karnego pacjentka, jak każda inna osoba, była uważana za poczytalną. Nawet w wypadku włączenia do sprawy oceny biegłych (co zwiększyłoby koszty, które później pacjentka musiałaby ponieść prawdopodobnie), to rzadko orzekana jest niepoczytalność w przypadku BPD, a częściej "ograniczenie poczytalności", co wpływa na złagodzenie kary. Tutaj rok w zawiasach, prace społeczne i koszty sądowe - brzmi dla mnie łagodnie (zdaje się, że wtargnięcie do roku z odsiadką, nękanie w opisanej formie do 3 z odsiadką).



Podsumowując:



- zawód psychologa, psychoterapeuty, psychiatry prawdopodobnie wiąże się z ryzykiem trudności w zakresie zdrowia psychicznego - po pierwsze wg badań predestynuje wybór takiego zawodu, po drugie naraża na wtórną traumatyzację;


- ustawa o zawodzie psychoterapeuty niewiele zmieni w zakresie błędów relacyjnych robionych przez tą grupę, wynikających z doświadczania traum. Zmieniłaby coś, gdyby zaistniał w niej obowiązek terapii własnej, a i tak, nadal, będziemy tylko ludźmi - jeśli ktoś oczekuje nieomylności, to tu nawet ChatGPT nie pomoże szczególnie, że trąbi się o tym, że relacja jest głównym czynnikiem leczącym i musi być szczera, głęboka - zawsze było i będzie łatwo przekroczyć jej granice, szczególnie z pacjentem, którego trudność bazuje na poczuciu odrzucenia;


- pacjent, niezależnie od tego, z jakiego powodu cierpi, nie ma prawa krzywdzić terapeuty nawet wtedy, gdy ten popełnia błędy w procesie jego psychoterapii - nie żyjemy w świecie, w którym "oko za oko, ząb za ząb" to dopuszczalne rozwiązanie, a sami jesteśmy w grupie osób większego ryzyka narażenia na takie czyny zabronione ze strony pacjentów;


- no i finalnie - osoby z BPD nie są z automatu niepoczytalne, nie są upośledzone i nie wolno wrzucać ich do worka "dramatyzują", "groźby to normalne zachowanie takich osób", "można się spodziewać" - NIE MOŻNA! Takie pieprzenie jest krzywdzące wobec tych osób!



Daję Wam znowu zdjęcie z bunkra, bo fajnie obrazuje obecny stan (rozwałka od środka) i projekt ustawy (patykiem podparte) , ale też tezy zawarty w przytoczonym w komentarzu teście (też patykiem podparte).



Kij ma dwa końce moi drodzy - ten wsadzony w mrowisko i ten podpierający bunkier. A to, że pacjent nie ma gdzie zgłosić naruszeń i czuje się bezsilny - co może w wyraźny sposób przyczynić się do zaostrzenia jego destabilizacji, jest okrutne. Mam nadzieję, że ustawa to zmieni i w ten sposób terapeuci również będą bezpieczniejsi - osobiście wolałabym utratę prawa do wykonywania zawodu za moje jawne błędy zamiast np. gróźb skierowanych pod adresem moim i mojej rodziny.



Trzymajcie się, terapeuci i pacjenci.



 
 
 

Komentarze


bottom of page