Czy neuroatypowość jest w Polsce "naddiagnozowana"?
- Zuzanna Gawor-Kotkowska

- 17 godzin temu
- 3 minut(y) czytania
Widziałam w Internetach bardzo dużo komentarzy twierdzących, że neuroatypowość jest w Polsce naddiagnozowana.
W kwestii naddiagnoz, w Polsce mamy wybitnie nienaturalnie niskie, oficjalne wskaźniki rozpoznań neuroatypowości w porównaniu do krajów zachodnich. Przykładowo w USA ok 3% dzieci ma diagnozę autyzmu i ok 10% dzieci ma diagnozę ADHD, w Niemczech ok 2% dzieci ma diagnozę autyzmu i 7% diagnozę ADHD, w Polsce z autyzmem nie sięgamy nawet 1% (wg ScienceDirect jest to 0,34%, sic!), przy ADHD jest to ok 3%. W USA autyzm diagnozuje się u 1 na 36 dzieci, w Polsce jest to 5-10 x mniej. Szacuje się, że około 1 mln osób dorosłych w Polsce może mieć ADHD, tymczasem w publicznej opiece zdrowotnej w 2023 r zarejestrowano ok 3500 dorosłych z diagnozą F90.
Oficjalne dane w Polsce są kilkukrotnie niższe niż w innych krajach a trudno mi uwierzyć, że jako populacja jesteśmy genetycznie bardziej "typowi" .
Są dodatkowe aspekty poza tym, że osoby diagnozowane wg. DSM-5 "łapią" się na kryteria, a wg. ICD-10 te same osoby się nie "łapią", przy czym w Polsce medycyna pracuje na ICD-10, wg ustawy o zawodzie psychologa my również powinniśmy posługiwać się ICD. ICD-11 zmienia tą perspektywę, za półtora roku wszyscy z ADHD czy autyzmem będą się "łapać" - szkoda tylko, że będzie to wymagało rediagnoz i wydania ponownie kupy forsy, bo dostęp do bezpłatnej diagnozy neuroatypowości w Polsce jest w zasadzie znikomy... i tu płynnie przechodzimy do kolejnego wątku.
Na diagnozę dziecka w ramach NFZ/budżetu oświaty czeka się miesiącami, czasami latami. Dorośli w zasadzie w ogóle nie mają jak się zbadać w ramach NFZ, chyba że szpital - niedofinansowany i najczęściej niedoszkolony. Do tego kobiety i dziewczynki są pomijane ze względu na sposób socjalizacji na "grzeczną i cichą, lubianą", gdzie objawy neuroatypowości są obficie maskowane, kompensowane, albo skierowane do wewnątrz systemu psychiki dziecka, siejąc tam spustoszenie. Objawy neuroatypowości przypisywane są depresji, PTSD, nerwicy a nawet lenistwu czy nieprawidłowemu wychowaniu i zwalane na błędy rodziców albo jeszcze lepiej - na zaburzenia integracji sensorycznej, które można "wyleczyć" ćwiczeniami ( i przy okazji zarobić trochę hajsu). Dodajmy do tego zapaść psychiatrii dzieci i dorosłych w Polsce, która jest faktem. Dodajmy jeszcze BRAK oficjalnych wytycznych co do sposobu diagnozy i "wolną amerykankę" sektora prywatnego, wyskakiwanie z jakimiś testami ciągłego wykonania, neuropsychologicznymi czy ADOS-2 przy dorosłych, który nawet nie został na nich prawilnie przetestowany nigdy. A nie mamy np. w Polsce ŻADNEJ, oficjalnej adaptacji narzędzi psychometrycznych do badania autyzmu u kobiet. Dodajmy (jeszcze!) do tego naprawdę słabą świadomość medyczną i społeczną na temat różnych form neuroatypowości (bo to przecież nie tylko ASD/ADHD) i wciąż odbieranie ADHD jako "tego chłopca, co wisi na firankach i pluje na sufit", a autyzmu jako skrajnej niepełnosprawności funkcjonowania, więc autyzmu nie może mieć osoba, która "radzi sobie". Jeszcze dodajmy systemowy brak wsparcia i mamy szereg autodiagnoz "z TikToka", które wcale nie muszą być nietrafne, za to są bagatelizowane jako "moda", bo "są z TikToka".
No i kolejny wątek, czyli psychiatrzy wypisujący nam pigułki szczęścia. To nie jest zawsze tak, że leki wypisuje się na ADHD. Wypisuje się je na konkretne objawy, a psychiatria ma zdaje się ponad 100 leków do użycia off-label, do tego można leki miksować i stosować wobec innych niż bazowe wskazań. W ten sposób psychostymulanty można przepisać zarówno po to, aby przeciwdziałać objawom ADHD, ale też innym - np. depresji, hipersomni, zaburzeniom koncentracji wynikającym z czegoś innego, niż ADHD. Najlepiej by było, gdybyśmy my, psychologowie, nie wtrącali się w leczenie farmakologiczne i nie oceniali go, bo zwyczajnie jest to przekroczenie naszych kompetencji. Może lekarzowi wystarczy te 10 minut, żeby zobaczyć, że pacjent usypia na siedząco i dowiedzieć się, że tak jest codziennie od pół roku?
Oczywiście to działa w dwie strony. Nie jest okey stawiać pełną diagnozę w 10 minut, ale nie jest też okey stawiać ją w 8h i "orać" pacjenta jakimiś narzędziami "psychologicznymi" bez rekomendacji do tejże diagnozy, z czym spotykam się znacznie częściej, niż z wypisywaniem psychostymulantów w 10 minut.
No i pamiętajmy, że taka "elwansa" kosztuje koło 3 stówek na miesiąc, a takiego "medika" trzeba szukać po całej Polsce. I że "atomo" przeznaczona do leczenia ADHD w ogóle nie jest stymulantem.
Wklejam ten bunkier, bo mi się skojarzył z długą drogą do tego, żeby było dobrze.

Trzymajcie się




Komentarze